30 stycznia 2012

Tiger (browar Asia Pacific Breweries)


Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej (albo jak mawiają Anglicy "domek, słodki domek"). Po dwóch tygodniach na wygnaniu wreszcie wróciłem do kraju mlekiem i miodem płynącym... no może trochę przesadziłem z tym mlekiem i miodem... Tak czy inaczej ciesze się, że jestem już w domu i powiem tak: może i Indie to dla wielu piękny kraj, ale mnie na pewno nie przekona, rozwarstwienie społeczne i ubóstwo miejscami aż kłuje w oczy - może komuś to nie przeszkadza, mi niestety nie odpowiada. Ala, ale, to przecież nie blog o podróżach, tylko o piwie :).

Podczas mojej szczęśliwej podróży do domu miałem okazje w samolocie spróbować czegoś nowego - piwo o zadziornej nazwie Tiger. Oczywiście wszystkim nam nazwa ta kojarzy się najbardziej napojem energetycznym, ba, nawet kolorystyka puszki w obu przypadkach jest zaskakująco zbliżona, mam nadzieję jednak, że to tylko rzecz przypadku. Sama puszka wygląda... hmmm... poprawnie? Tak szczerze mówiąc design i kolorystyka nie zachwyciły mnie w ogóle. Myślę że w sklepie byłoby to ostatnie, a przynajmniej jedno z ostatnich piw na jakie zwrócił bym uwagę. Jedyny ładny element to ten tygrys prężący się do nas wdzięcznie - jednoznacznie kojarzy się z krajami orientu definiując pochodzenie piwa.

Wyjaśnić wypada co to w zasadzie jest za twór. Marka piwa powstała w Singapurze w browarze Asia Pacific Breweries Ltd. Samo piwo uwarzone zostało prze Indyjski odział tegoż browaru o tej samej nazwie. Zawsze przy takich mariażach interesuje mnie piwo tej samej marki smakuje tak samo jeżeli jest uwarzone przez innych browarników. Każdy kto próbował Carlsberga w Polsce i Wielkiej Brytanii wie że nie są to te same piwa, choć tu jest pewien wytrych bo w UK to piwo nazywa się bodajże Carlsberg Export... Ale odbiegam od tematu.

Jak wspomniałem na samym początku postu piwo miałem okazje skosztować podczas lotu Boeingiem 777 linii Jet Airways, podczas późnej kolacji (była mniej więcej godzina 3.00 czasu lokalnego). Biorąc pod uwagę spartańskie warunki napitek dostałem w akceptowalnej, niezbyt wysokiej temperaturze. Tak zwane "szkło" w tym wypadku okazało się plastikiem czego bardzo nie lubię, ale narzekać nie ma co - na stoliku wielkości kartki A4 zmieścić cały posiłek i coś do popicia to i tak niezłe osiągnięcie, zawsze mogłem być skazany na picie z puszki ;).
Pomijając wartości wizualne i wyjątkowo niecodzienne miejsce przechodzę do najważniejszego. Tiger jest przedstawicielem chyba najpopularniejszego gatunku czyli lagera, kolor ładny, słomkowy- o ile dobrze oceniłem używając tylko lampki przy fotelu i lampy błyskowej mojego telefonu :). Po nalaniu utworzyła się ładna, dość gęsta piana, która utrzymała się dość długo - przynajmniej do końca kubeczka 0,25 l :). Piwo nagazowane dość mocno, czuć może aż za bardzo że to nie naturalne CO2. Smak dobrze goryczkowaty, taki jaki lager powinien być. Niestety poza tym straszny chaos. Miejscami czuć owoce, ale zaraz zmienia się to bliżej nie określony kwaśny smak. Nie mogę powiedzieć żeby piwo było nie dobre biorąc pod uwagę że to twór dużego komercyjnego browaru, ale nasze komercyjne piwa jednak podchodzą mi ciut bardziej (o ile wypada na tak poważnym blogu pisać o czymś tak strasznym jak browary komercyjne... muszę kiedyś ten temat opisać szerzej :).

Podsumowanie nie będzie wielkim zaskoczeniem. Dla wszystkich którzy wybierają się z wycieczką/wyjazdem służbowym w okolice azjatyckie mogę polecić spróbowanie tego piwa. Biorąc pod uwagę tamtejszą, niezbyt bogatą ofertę piw, na pewno będzie to ciekawe doświadczenie. Z kolei wszyscy Ci którzy pozostają w Europie - powiem w prost nie ma szału ;).

Moja subiektywna ocena: 3,5/5

PS. Bardzo ważna sprawa odnośnie poprzedniego posta: ptaszek z loga piwa Kingfisher to nie koliber tylko zimorodek! Człowiek uczy się całe życie :).

26 stycznia 2012

Kingfisher (browar United Breweries Limited)

Ten post muszę niestety rozpocząć od poważnych tłumaczeń... bo to w końcu już 26 styczeń (czyli jak dobrze liczę tydzień 4 roku 2012) a to dopiero trzeci post! Ale nie martwcie się , nie poddałem się, nie przestałem szukać smaków, po prostu zostałem brutalnie i wbrew własnej woli ;-) wysłany w podróż służbową do Indii. Tak wiem 99% ludzi byłaby zachwycona, ale co innego być turystą a co innego pracować po 10 godzin dziennie w gorącu i z nieprzyswajającymi wiedzę hindusami. Ale nie mam zamiaru narzekać, co widziałem to moje i co spróbowałem także. Najważniejsze jednak że w zeszłym tygodniu (czyli w 3 tygodniu) udało mi się zmówić do kolacji piwo. Normalnie nie jest  to wielkie osiągnięcie, ale z racji że alkohol w Indiach jest traktowany trochę inaczej niż w Europie, byłem z siebie niezmiernie dumny (choć piwo po przeliczeniu kosztowało prawie 3 dolary a to tylko 0.33l !).

Piwo jakim się zająłem to Kingfisher, które notabene dostępne jest także w polskich sklepach - niemniej jednak nie maiłem okazji go spróbować, co więcej nie jestem pewien czy w Polsce dostępny jest lager czy może inny gatunek. Ale do rzeczy. Butelka standardowa, zielona. Etykieta wita nas przyjemnie trzepoczącym skrzydełkami kolibrem (albo innym ptakiem - poprawcie mnie jeśli się mylę).
Oczywiście napitek został mi podany z należytą starannością, schłodzone i w odpowiednim (jak na warunki) pokalu. Od razu mówię że moje oczekiwania były bardzo niskie. United Breweries Limited jest największym, możliwe że jedynym browarem w Indiach, to oni kreują smaki, więc mogą sobie pozwolić na pewne wariacje. Tu jednak miłe zaskoczenie. Smak piwa jak najbardziej prawidłowy, przyjemny, lekki, co prawda nie znalazłem w nim tyle goryczy co w lagerach angielskich, ani tyle głębi co w dobrym pilsie, nie mnie jednak wszystko tworzyło jedną całość.

Piwo nagazowane odpowiednio, piana niestety uciekła w oku mgnienia. Nie wiem co ma większy wpływ na moją ogólna ocenę: smak, czy fakt że byłem ogromnie spragniony a piwo po kilku dniach posuchy było jak lek na wszystkie moje bolączki, nie mniej jednak oceniam to piwo zaskakująco wysoko. Mam nadzieję, że kiedy je spróbujecie nie wyzwiecie mnie od najgorszych, czy nie skrytykujecie mojego smaku jako kompletnie nieudolny. Jedno co mogę obiecać to jeżeli tylko wybiorę się jeszcze kiedykolwiek do Indii (a niestety wiele na to wskazuje), na pewno sprawdzę czy moja ocena jest poprawna.

Moja subiektywna ocena: 4/5

15 stycznia 2012

Engel Bock Dunkel (browar Engel)

Kolejny tydzień i kolejny smak. Podobnie jak tydzień wcześniej będziemy degustować koźlaka, tym razem jednak nie jest to Polski wyrób a produkt niemieckiego browaru Engel. Na pierwszy rzut oka butelka prezentuje się ładnie. Koza skacząca po etykiecie od razu zdradza że mamy do czynienia z bockiem. Ciekawy jest sposób zamknięcia, gdyż nie jest to zwykły kapsel a zakrętka. Czyżby nasi bracia zza zachodniej granicy postawili na innowacyjne rozwiązania ;)?
Jak już wcześniej wpsomniałem piwo pochodzi z Niemiec, a dokładniej z miasta Crailsheim. Sam browar to niewielki browar rodzinny. Z resztą więcej informacji znaleźć można na ich stronie www.engelbock.de. Polecam szczególnie lekturę ich oferty - każdy znajdzie coś dla siebie, a ja jestem przekonany że jeszcze wrócę do tej marki. Wracając do piwa: zawartośc alkoholu 7,2% i ekstrakt 19,9 % - czyli zapowiada się bardzo ciekawie, zaczynajmy więc!

Mały falstart... zakrętka jest niemiłosiernie uparta - trzeba się trochę namęczyć żeby otworzyć piwo, myślę że przy trzecim z rzędu może się już odechcieć... tzn odkręcania zakrętek, a nie piwa :).

Udał się, piwo odkręcone!
Pierwsze wrażenie po otwarciu - zaskoczenie, piwo nie syknęło... może to wina tej nakrętki. Kolor bardzo ciemny, czerwono-bursztynowy (niestety zdjęcie nie oddaje efektu, myślę że muszę się zastanowić nad lepszym zapleczem fotograficznym ;). Piana bardzo rzadka, grube bąbelki, szybko znika. samo piwo bardzo mało gazowane (chyba na złość, w porównaniu do fortuny). Smak przyjemny, dość głęboki, owocowy, słodkawy (miód gryczany?), muszę przyznać że bardzo przyjemny. 

Wszystkie smaki zrównoważone, każda część języka ma co smakować, ale czy tego oczekiwałem? Nie do końca, liczyłem na ferie smaków, liczyłem że to piwo kompletnie zmieni moje pojęcie o Koźlakach... tymczasem moje zdanie się umocniło, i to chyba dobrze. Potwierdza się, że dobry koźlak to piwo pełne smaku, choć bez przesady, piwo które można uwielbiać ale jednocześnie piwo którego można po prostu nie lubić... dobrze, że mnie to nie dotyczy :).

Podsumowując: Piwo z czystym sumieniem mogę polecić, pomimo braku eksplozji smaku, zbyt małego nagazowania i tej wstrętnej nakrętki! Z całą pewnością piwa z browaru Engel jeszcze pojawią się na tej stronie.


Moja subiektywna ocena: 4/5

5 stycznia 2012

Miłosław koźlak (browar Fortuna)

No i zaczynamy. Postanowiłem zacząć od czegoś z rodzimych browarów. Browar Fortuna to jeden z kilku prężnie rozwijających się browarów, często wymyślają coś nowego aby zadowolić wymagającego klienta. Tym razem jest to piwo z rodzaju Bock z nowej gamy piw Miłosławskich (miasto gdzie znajduje się browar). Przyznam że jak na koźlaka (bo to jest polska nazwa bocka) jest dość mocny: 7,5%.
Ciekawy pomysł to rodzaj banderoli na górnej części piwa z logiem browaru i informacja że jest to nowe piwo. Etykieta nie prezentuje się bardzo dobrze. dobrana kolorystyka utrudnia odczytanie złotych, błyszczących napisów. Niemniej jednak najważniejsze to co w środku, więc otwieramy i nalewamy.
Piwo ciemny, bursztynowy kolor. Piana dość gęsta, kremowa (ciutka warstewka utrzymała się praktycznie do końca). Pierwszy łyk i pierwszy zawód. Piwo ma 16% ekstraktu więc spodziewałem się wyrazistego i dość ciężkiego smaku, niestety moje wyobrażenie trochę minęło się z prawdą. Rzeczywiście smak intensywny, ale dość nieokreślony. Czuć trochę kwaskowego posmaku co najwidoczniej w piwach Miłosławskich jest częste. Całość sprawia wrażenie niedokończonej, jakby browarnik już wiedział w jakim kierunku pójść z tym smakiem ale zabrakło mu czasu. Nasycenie duże, ale jak dla mnie wielkość bąbelków psuje mocno efekt. Pierwsze kilka chwil po łyku czuć tylko bąbelki pękające na języku.

Podsumowując: spodziewałem się czegoś lepszego, choć może uległem magii nowego produktu... Piwo niezłe i całą pewnością znajdą się osoby które chętnie do niego wrócą, choć raczej nie ja.

Moja subiektywna ocena: 3/5