28 lutego 2012

Svijanska Desitka (browar Svijany)

Vondrackowa, knedle i Pilsner Urquell, trzy bodaj największe sukcesu naszych wschodnich braci. Nie mam zamiaru rozpisywać się o Vondackowej (choć na pewno wiele by można napisać :)), ani też o knedlach (choć tutaj również mamy może piśmienniczych możliwości). Nie, ja się skupie na czeskim piwie. W tym wypadku nie jest to Pilsner Urquell a wyrób lokalnego browaru Svijany. Trzeba przyznać Czechom, że przemysł piwowarski jest u nich postawiony na naprawdę dobrym poziomie. Dlaczego? Dzięki takim właśnie browarom. Niewielkie, lokalne, ale z tradycjami i fantazją. No dobra z tą fantazją to się trochę zagalopowałem, Czesi to raczej tradycjonaliści jeżeli chodzi o smak piwa, ale tradycjonalizm to w tym przypadku duży atut. Każdy z Ich piw ma swoje minimalne wymagania, dzięki temu chyba jeszcze mi się nie zdarzyło pić czeskiego piwa, które byłoby nie dobre. Czasem zdarzały się mniej udane, ale na pewno nie było piw niesmacznych. Wiem, wiem, niektórzy mi tu zaraz zarzucą, że to przecież woda a alkoholu tam prawie nic. Ale tak na prawdę o to w tym chodzi. Przecież jak piwo ma 3,5% to nie może być niesamowicie głębokie w smaku bo przecież kiedy ten smak ma powstać. A jednak czeskie piwa mają wiele do zaoferowania. A co do alkoholu no to przepraszam, jeżeli ktoś pije piwo dla procentów to niech sobie flaszkę wódki lepiej kupi ;). Nie ma w końcu nic lepszego niż spędzić z przyjaciółmi cały wieczór popijając piwko - w przypadku naszych polskich piw po czterech można już powoli zacząć pływać, czeskie nie dają takiego kopa i do późnej nocy pozwalają się cieszyć z rozmowy... Oj, trochę się rozmarzyłem, wróćmy do meritum sprawy.
 Dzięki niezmiernej uprzejmości mojego dobrego przyjaciela kosztuję piwa Svijanska Desitka. O czym każdy wiedzieć powinien to to, że Czesi bardzo dużą uwagę przykładają do zawartego w piwie ekstraktu - stąd nazwa. Podczas naszych czeskich wypraw warto zwrócić na to uwagę, bo u nas co raz częściej niestety brak jest informacji o tym z jaką ilością ekstraktu mamy do czynienia.
Etykieta przyjemnym, piwnym kolorem. Na środku duży herb informuje o książęcym (jak sądzę) pochodzeniu browaru, poniżej stylizowany napis Svijany. Wszystko schludnie, ładnie i bez niepotrzebnych "fajerwerków".
Po napełnieniu kufla piana niestety szybko znika. To raczej normalne w przypadku lekkich pilsów. Kolor lekki, słomkowy (zwróćcie uwagę na kufel - pełen oryginał!). Piwo ma absolutnie satysfakcjonujące 4%. W zasadzie jak na razie nie odbiega od żadnej czeskiej dziesiątki jaką piłem. Ale przejdźmy do smaku. Pierwszy łyk i... eureka! odkrycie! Myślicie, że piwo ma niesamowity smak? Nie, jest absolutnie poprawne, mocno goryczkowe, trochę płytkie na końcu - wszystko począwszy od koloru przez pianę, zapach i smak wpisuje się idelanie do tego czego się można spodziewać. Wiec skąd moja radość? Bo to tego właśnie oczekuje od takiego piwa, a z racji, że w Czechach nie byłem już kilka lat, ten smak po prostu przypomniał mi to czego mi brakowało. Nowe postanowienie: jeszcze w tym roku odwiedzić Czechy :).

Podsumowując - piwo Svijany 10 to porządny przykład czeskiego piwa. Absolutnie mogę polecić, ale pamiętajcie: jak tylko będziecie w Czechach i zobaczycie to piwo na półce, nie ograniczajcie się tylko do niego, skosztujcie każdego, na które tylko macie ochotę - założę się, że nawet osoba nielubiąca czeskich piw, po takiej degustacji znajdzie w nich dużo uroku i smaku.

Za przypomnienie zapomnianych smaków
Moja subiektywna ocena: 4/5

17 lutego 2012

Grodzkie (Zakłady Piwowarskie Głubczyce)

Piątek, tygodnia koniec i początek, ale co najważniejsze początek weekendu a co za tym idzie dwa dni w których nie trzeba myśleć o pracy, klientach, produkcji i innych tego typu duperelach. Co więcej nie trzeba siedzieć godzinami przed kompem! Tak wiem, i tak w piątkowy wieczór siedzę przed kompem, ale nie dlatego, że muszę tylko chcę :). Dzisiaj zajmę się kolejnym wynalazkiem, co więcej zakupionym w Biedronce! Piwo Grodzkie Niefiltrowane, uwarzone przez Zakłady Piwowarskie Głubczyce, browar znany bardziej dyskontowych marek takich jak Hammer czy Pils. Przyznam, że nie miałem okazji, a może chęci próbować wiele z Ich wyrobów więc chętnie z tej okazji korzystam.

Puszka przygotowana schludnie w pastelowych kolorach z wyraźnie zaznaczonym logiem. Wśród innych "Biedronkowych" piw rzuca się dobrze w oczy. pod nazwą piwa mieni się pole jęczmienia.Najciekawsze jednak znajduje się po środku - napis: niefiltrowane, naturalnie mętne. Wnioskując z opisów (a w zasadzie ich braku) na puszce i daty ważności jest to przy okazji także piwo niepasteryzowane. Wszystko zapowiada się nieźle, ale im bardziej się zagłębiam w ten produkt tym bardziej odczuwam działanie marketingowców. Może się mylę ale piwo ma się kojarzyć z piwem Godziskim. Oczywiście Między Grodzkim i Grodziskim jest różnica taka jak między kartoflem i hieną... Oba oparte są o węgiel, i tyle. Niemniej jednak spróbować warto.

Tak jak obiecuje producent piwo jest mętne, ciemno zółte, koloru domowego cydru. Piana jest a po chwili znika więc nie mam się o czym rozwodzić. Zapach ciekawy, trochę owocowy, przy okazji kwaskowy. Piwo delikatnie spienione, ale przy zmętnieniu to raczej naturalne. W smaku na początku podobne do piw pszenicznych, łagodne, jak balsam rozpływa się po języku. Dzięki delikatnym bąbelkom nie atakuje naszych kubeczków smakowych w ordynarny sposób a jedynie masuje język. Niestety końcówka już gorsza. Wyczuwa się nieprzyjemną goryczkę, która psuje całe mizernie nabudowane wrażenie. Nie twierdzę, że nie lubię goryczki - wręcz przeciwnie, ale tutaj coś nie zagrało. Nie mam zamiaru słodzić twórcom piwa Grodzkiego, ale ganić też nie będę. Bardzo ciekawa inicjatywa, próba uzyskania czegoś nowego. Dla każdego kto lubi nowe smaki bardzo ciekawa pozycja. Mam jednak poważne wątpliwości: po co tworzyć piwo niefiltrowane, jeżeli nie jest to piwo dojrzewające? W końcu jak dobrze rozumiem nie ma tu żywych kultu drożdży a co najwyżej to co z nich zostało. W piwach pszenicznych zawsze mamy do czynienia z tą końcóweczką drożdży, które lejemy na pianę aby poczuć ich zapach, tu tego zabrakło. A co Wy o tym myślicie?

Reasumując: Grodzkie to ciekawa pozycja, kolejny przykład kreatywności naszych rodzimych piwowarów. Zawsze kiedy biorę do ręki taki "wynalazek" cieszę się, że dla nas piwoszy zaczyna się złoty czas, nowe piwa będą się pojawiały corz szybcie i może kiedyś dogonimy Belgów... Rozmarzyłem się, tak czy inaczej za ciekawy eksperyment i nie tak pospolity smak:

Moja subiektywna ocena: 3,5/5

13 lutego 2012

Tatra Grzaniec (browar Grupa Żywiec)

Wypada zacząć od wyjaśnień. Po pierwsze kolejny post z małym spóźnieniem - tu jestem w pełni rozgrzeszony ponieważ w zeszłym tygodniu byłem dość mocno przeziębiony i miałem do wyboru albo się wyleczę albo zaryzykuje i wypije zimne piwo. W sumie to nie wiem czemu nie zaryzykowałem... Druga sprawa to rodzaj piwa. Dzisiaj bawimy się wynalazkiem - Tatra Grzaniec. Generalnie nie jestem wielkim fanem Tatry, choć swego czasu w Wielkiej Brytanii "uratowała" mi życie - ale to już zupełnie inna historia na zupełnie inny blog :). Wróćmy do konkretów. Czym w zasadzie jest Tatra Grzaniec? Zacznę od oczywistego: od dłuższego już czasu browary próbują wymyślić coś nowego (w wielu przypadkach jest to zbędny zabieg - wystarczy zamiast czegoś wymyślnego uwarzyć któryś z setek gatunków piwa - tylko zrobić to DOBRZE). W ten nurt nowości wpisuje się Tatra Grzaniec. Jest to próba namówienia Polaków do picia piwa na ciepło. Osobiście nie potrzebuje żadnych namów - zimowym wieczorem nic tak nie rozgrzewa jak dobre piwo z miodem :). Co ważne osobiście nie doprawiam piwa żadnymi przyprawami, dobry miód + dobre piwo załatwiają kwestię smaku. Oczywiście są od tego drobne wyjątki, i tu pozdrowienia dla Ewy z nieistniejącego już niestety pubu Mezalians - za tego grzańca należy Ci się Nobel! Ale odbiegam jak zwykle od tematu.



Puszka prezentuje się ładnie. Czerń i czerwień zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu niż żółta kolorystyka klasycznej Tatry. Oczywiście znad napisu Tatra pozdrawia nas miły góral, który jak można wywnioskować z unoszącej się znad kufla pary, właśnie zabiera się za kolejny kufel Grzańca. Wszystko robi bardzo miłe wrażenie. Przy dalszych oględzinach dochodzimy do instrukcji podgrzania. Osobiście dużo bardzie polecam podgrzewanie w mikrofalówce niż na gazie - piwo zdecydowanie mniej się wygazowuje. Niemniej jednak uwaga aby nie podgrzewać piwa w mikrofalówce w puszce jest jak najbardziej słuszna - jak podgrzewać to tylko w szkle :). Bardzo cieszy mnie że piwo nie jest niesamowicie mocne - ma dość rozsądne 5,8% (choć do grzanych piw jak najbardziej naddają się piwa mocne, o wysokiej zawartości ekstraktu, takie jak Dębowe Mocne, ale nie polecam jeżeli na drugi dzień trzeba wstać do pracy ;)).  Na temat ekstraktu informacji nie ma, jest za to wzmianka o dodatku syropy glukozowo-fruktozowego i naturalnych aromatów. No niestety na prawdziwy miód czy klasyczne przyprawy nie mamy co liczyć. Nie doszukujmy się jednak dziury w całym, może nie będzie tak źle!
Kolor piwa bursztynowy, zapewne nie wynika to z procesów warzenia, nie mniej jednak kolor bardzo ładny. Piwo nagazowane optymalnie, oczywiście po podgrzaniu bąbelki pękają na języku bardziej gwałtownie - trzeba się do tego przyzwyczaić - ja to lubię. Pierwsze odczucie smaku to słodycz. Syrop glukozowo-fruktozowy robi swoje i piwo jest może trochę za słodkie, zaraz potem jednak pojawiają się przyprawy korzenne. Wszystko połączone optymalnie. Co prawda posmak dziwnie owocowy, ale tu już się czepiam. Piwo ogólnie smaczne. Dla każdego kto nie lubi lub po raz pierwszy pije grzane piwo na pewno będzie dużym zaskoczeniem. Pamiętać należy, że to nie jest klasyczne piwo, ale z drugiej strony nie taka jest koncepcja. Co ważne mam nieodparte wrażenie, że twórcy Tatry Grzaniec doskonale wiedzieli jaki mają cel i zrealizowali go dobrze. Nie twierdzę że będę wracał do tego piwa często, ale tylko dlatego że dobry pils z miodem smakuje mi bardziej. Z czystym sumieniem mogę polecić je jednak każdemu kto nie próbował grzanych piw jako początek przygody, a uwierzcie mi o samych kombinacjach miodu, przypraw i grzanego piwo można by jeszcze klika blogów napisać :).

Za naprawdę pozytywnie zaskakujący smak, pomysł i odwagę piwowaró:
Moja subiektywna ocena: 4/5

2 lutego 2012

Tuborg Weihnachts-pilsener (browar Tuborg)

O czym to my dzisiaj będziemy pisać? A no tak, napój Bogów, trzeci co do popularności (zaraz po herbacie i kawie) napój na świecie. O czymś jeszcze? Tak, o świętach :). Wiem, wiem, to już ponad miesiąc od ostatnich świąt Bożego Narodzenia, choinki już rozebrane, koperta wręczona podczas kolędy, już nawet smak karpia przeminął i nie wróci przez kolejne 11 miesięcy. A tu niespodzianka, w moje ręce wpadło dość znane piwo Tuborg w wersji świątecznej. Przyznam że na sam widok serce mi zadrżało z nadzieją że to jeden z weizenów w wersji świątecznej, jakżeż miło byłoby spróbować tak niecodzienne piwo. Niestety tym razem to standardowy niemiecki pilsner, po prostu wydanie świąteczne. A co, królewski (przynajmniej tak wnioskuje po koronie na etykiecie) browar postanowił złożyć życzenia pogodnych i wesołych świąt swoim fanom dając im piwo w trochę odmienionym opakowaniu.

Butelko wita nas przyjemną niebieską etykietą. Przez niebo pełne płatków śniegu przebija się Mikołaj z workiem pełnym prezentów, w domyśle pełnym piwa dla wszystkich Nas - smakoszy :). Nie mam zamiaru dyskutować o gustach, etykieta może się podobać, bądź nie, osobiście normalnie nie sięgną bym po piwo z tak "fikuśną" oprawą, ale skoro to wersja świąteczna, wydanie specjalne, tylko na chwilkę, to musi się wyróżnić pośród tłumu podobnych piw - ogólnie zabieg marketingowy raczej udany. Zajrzyjmy więc do wnętrza, bo przecież z piwem jak z kobietą, wnętrze jest najważniejsze...
Jak na niemieckiego pilsnera przystało Tuborg został uwarzony zgodnie z reinheitsgebot (czyli Bawarskie Prawo Czystości - dla mniej wtajemniczonych polecam lekturę na ten temat, np. na Wikipedii). Kolor bursztynowy, dość głęboki. Piana bardzo rzadka, spieniona jak woda z ludwikiem, niestety po kilku chwilach znika jak roztapiający się na Słońcu śnieg. Szkoda, bo to jeden z większych mankamentów tego piwa. Dodatkowo piwo nie nagazowane najmocniej. Zaryzykowałbym stwierdzenie że to nagazowanie to wynik naturalnej fermentacji a nie doładowania potężnej dawki CO2 podczas rozlewania piwa. To oczywiście bardzo duży plus, w końcu naturalne = lepsze, ale zawsze pozostaje ten niewielki niedosyt - mogło być lepiej. Na koniec to co najważniejsze - smak. I tu się odzywa kunszt niemieckich piwowarów. Piwo odpowiednio goryczkowe, czuć chmiel tak jakbyśmy świeżo zerwaną szyszkę zaczęli żuć (wiem przesadzam), pod koniec delikatny smak cytrusów (delikatny grapefruit), dla mnie bomba. To wszystko co lubię w niemieckich piwach w odpowiedniej tonacji i proporcji. Takiego smaku trudno szukać w Polskich pilsach, nie twierdze że są złe, bynajmniej, po prostu czasem przeskoczyć na niemieckie albo czeskie piwo jest wręcz wskazane dla kubeczków smakowych. Wypda jeszcze tylko dodać że piwo ma 5.0%, niestety brak jest informacji o ekstrakcie.

Podsumowując: piwo tuborg w wersjiświątecznej polecić mogę każdemu. Oczywiście osoby z upodobaniami do słodyczy mogą wzdrygnąć się na dość mocną dawkę goryczy zawartą w niewielkim opakowaniu, mi jednak ten smak jak najbardziej odpowiada.Co więcej na pewno skosztuje standardowego Tuborga i opiszę czymprędzej. Co prawda zakładam, że to to samo piwo, ale kto wie...


Moja subiektywna ocena: 4,5/5